Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co się o nim rzekło, że był bardzo nieszczęśliwy tak zmarnowawszy życie, nie znałby chyba Żantyra.
Nie mógł być nieszczęśliwym mając organ, na nowo naprawiony i strojny, muzykując ile i jak chciał, zatapiając się w szarych chórałach i w żółtych odwiecznych kompozycyach, które ściągał Bóg wie zkąd...
Był on stworzony na artystę, ale nie na takiego, jakim go dziś pojmują ludzie. Kochał muzykę dla niej samej, nie dla tego, co ona mu dać mogła, nie żądał od niej nic, oprócz tych wzruszeń i łez, w które patrząc na niego, tak niepozornego, tak pospolitego, na wpół zdziczałego człeka, wierzyć się nie chciało.
Żantyr przy organach, gdy potężnym, czystym, wyrobionym doskonale basem śpiewał jedną z tych starych pieśni natchnionych, które tak miłował, przeobrażał się cały... Naówczas niebardzo kto do niego śmiał przystąpić, w taki wpadał zapał i uniesienie...
Szczęściem dla niego, proboszcz, do którego się dostał, światły, wykształcony, zacny kapłan, rozumiał go, cenił i uszanować umiał. Z żadnym też w świecie organistą lepiejby mu być nie mogło, bo Żandyr, mimo swej prostoty i niepoczesnej powierzchowności, był dla niego jakby przyjacielem i bratem w potrzebie, choć nigdy się nie narzucał mu ze zbytnią poufałością.
Żyli z sobą w świętej zgodzie... a że proboszcz okazywał dla Żantyra szacunek, inni też, wzorem jego, szanować organistę musieli.
Proboszcz ksiądz Kalikst Draskun miał mir u ludzi, na który zasługiwał... Jak samo nazwisko jego powiadało, nie pochodził on z żadnej znacznej rodzi-