Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nic więc nie zmieniono w sposobie życia. Francuz tylko przywiózł w podarku starego wina.
Gdy się to działo, baron dnia jednego zjawił się w czasie herbaty i bytności Volantego.
Przyjęto go grzecznie, a Marynka naiwnie podziękowała za kwiatki..
— Zrobiły mi wielką przyjemność, rzekła, bo mi wieś przypomniały... Są przepyszne, ale gdyby były skromniejsze, a do moich prostych podobne, jeszczebym je więcej kochała...
— Byłoż pani tak dobrze na wsi? zapytał baron.
Dziewczę zdziwionemi oczyma popatrzało na niego.
— Nigdzie w świecie lepiej mi być nie może! — zawołała. Byłam swobodna, mogłam boso biegać po łące... śmiać się głośno... bawić w ogródku.
— Przecież piękna, wielka stolica, teatra... tysiące rzeczy ciekawych, muzyka... sam ten gwar, życie — rzekł Francuz — powinny panią żywo zajmować!
— Jestem tem już zupełnie nasycona odezwała się Marynka. Widać, że do tych wszystkich wspaniałości nie byłam stworzona. Dla mnie w nich jest coś przestraszającego... niespokojnego...
Percival się uśmiechał.
— No, ależ muzyka! sztuka! przecię to musi pani czynić wielką przyjemność.
Dziewczę się zamyśliło.
— Tak jest, rzekła: lubię muzykę i przy niej zapominam na chwilę to, poczem tęsknię... lecz... proszę się nie śmiać... gdym tam biegając śpiewała, z ptakami się wyścigając... robiło mi to jeszcze większe wrażenie...