Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan dyrektor, króry księżnę Teofanię odwiedzał prawie codzień, zjawił się wieczorem. Spostrzegł zaraz kwiaty i trochę się zachmurzył. Marynka mu je pokazała i dodała zaraz, że baron dotąd u nich nie był...
Lękając się zdradzić lub popełnić jakąś nieostrożność, Volanti zbył te wiadomości obojętnem milczeniem...
Natomiast Corsini, który przybył z lekcyą, bukiet nowy postrzegł zaraz i mocno się nim zasmucił, odważył się dać niezręczną przestrogę Marynce.
Rozśmiała mu się w oczy, ze swą zwykłą odwagą.
— Wdzięczna jestem panu, rzekła, — ale cóż mi to może szkodzić, że mi jakiś sąsiad bukiet przyszle? Ja i mama nie znajdujemy w tem nic złego...
Rozłożyła nuty na fortepianie i dodała żywo:
— Nie traćmy czasu, śpiewajmy.
Odprawiony Włoch, zły bardzo i kwaśny (co nie uszło baczności Marynki), musiał lekcyę swą rozpocząć.
— Z niemi mówić o tem darmo, rzekł w duchu: nie rozumieją nic... muszę przestrzedz Volantego...
Złapał go zaraz w mieście Corsini, i z nadzwyczajną gorącością począł opowiadać o natręctwie Francuza i groźnych jego (jak utrzymywał) zabiegach.
W czasie tego opowiadania, na sposób włoski żywemi ruchami rąk illustrowanego, Volanti pierwszy raz dostrzegł i powziął podejrzenie, że bodaj sam Włoch w uczennicy jest rozmiłowany.
Uderzyło go to w sposób nieprzyjemny, gdyż