Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziewczęcia i niewinność zajmuje mnie żywo... Z jej oczu, gdym ją w loży widział, wyczytałem piękną, spokojną duszę istoty tak niewinnej, że nawet nie przypuszcza niebezpieczeństwa... Dla mnie to fenomenalne zjawisko... cóż chcesz! świat dziś tak popsuty... Dajże mi się niem zabawić i pocieszyć.
Volanti ruszył ramionami niecierpliwie.
— To do niczego niepodobne! zawołał.
— Prawda, odparł baron, będziemy we dwóch stali na straży tego skarbu... Któż wie, jak się to jeszcze skończyć może... To tylko pewna, że pupilla twoja na tem nie straci.
— Ale cóż ludzie powiedzą? zawołał dyrektor niespokojny. Moja opieka tłómaczy się moim interesem; pańska będzie z konieczności fałszywie zrozumiana i dla niej uwłaczająca.
— Nie, rzekł baron, na to zaradzimy. Potrafię zachować wszystkie warunki, których wymaga przyzwoitość....
Widząc, że na pół już Volantego przekonał i zwyciężył, Percival dodał żywo:
— Sprzymierzeniec lub nieprzyjaciel, jedno z dwojga masz do wyboru...
Zamiast odpowiedzi, Francuz zrezygnowany rzucił się na blizki fotel, podparł na ręku i zadumał...
— Nie będę napastniczym do zbytku, rzekł baron łagodnie. Spuść się na mnie... Nie troszcz się tylko bez przyczyny... Zaufaj mi i zostaw dziewczęciu samemu wolną wolę postąpienia ze mną jak zechce... Jeżeli mnie odpędzi... no, to pójdę precz nie skarżąc się...
Ścisnął rękę Volantego, i na tem się skończyło.