Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chłód ten, który jej serce dotąd niczem nieporuszone zachowywać dozwalało, dla Włocha był niepojętym.
Wyjechał wkrótce. Oczekiwano Volantego, który przybył wieczorem. Dziwulska znowu leżała w łóżku, czując się osłabioną. Marynka wyszła naprzeciw niego, i natychmiast opowiedziała mu o wizycie, bukiecie, podsłuchanym śpiewie i oklasku.
Na pierwszą wzmiankę o baronie, Volanti wpadł w uniesienie, które zdziwiło Marynkę.
— Przestraszasz mnie pan! zawołała. Ja zupełnie nie rozumiem co mi grozić mogło, oprócz małej nieprzyjemności, że będę podsłuchywaną.
— Tak, bo pani nie znasz ani człowieka tego, ani ludzi w ogóle, rzekł żywo Francuz.
— Przekonywam się o tem! bo i pan, i Corsini zdajecie się obawiać barona, rzekła Marynka... Natręt bywa nudnym, lecz...
Volanti spojrzał jej w oczy, i wzrok jasny spokojny jego też nieco ukołysał...
— Bądź co bądź, rzekł, ja się muszę z baronem rozmówić. I dodał: bo pobyt tu... może się stać nieznośnym.
— Przecię drzwi zamknąć można zawsze, odpowiedziało dziewczę.
Volanti miał na myśli odezwać się, że tacy ludzie przy drzwiach zamkniętych, do okien szturmować umieją, lecz zmilczał... Zerwał rozmowę pod pozorem interesu, wziął kapelusz i wyszedł szukać barona...
Nie było go w domu, służba mówiła, że ma dopiero nazajutrz powrócić. Volanti, choć mu pilno było do miasta, postanowił czekać na jego przybycie...