Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Był tak oszalałym i roznamiętnionym, że dziewczę widząc go przyskakującym z tą zajadłością, krzyknęło z przestrachu i pochyliło się mdlejąc na krzesło, a z krzesłem padło na ziemię.
Matka, która tylko krzyk ułyszała i stukot, wbiegła nieubrana, w chwili gdy Marynka blada jak trup, bezprzytomna stoczyła się na podłogę, a Scarlatti nagle osłupiały, rzucił się uciekać...
Pierwszy to raz w życiu gbura trafiło się coś podobnego.
Miewał zwykle do czynienia z dziewczętami daleko lepiej zahartowanemi, uchodziło mu zawsze bezkarnie, nawet bicie po rękach i klapsy.
Zbiegłszy na pierwsze piętro, zbladły, zdyszany, Scarlatti rzucił się na kanapę u Volantego, mówić nie mogąc... Włosy rozrzucał rękoma i klął niewyraźnie a bełkotliwie...
Impressario nadbiegł z drugiego pokoju. W takim stanie Włocha nie widział nigdy...
Dobyć z niego nie mógł słowa, pokazywał tylko drugie piętro... Francuz domyślił się, że tam scena jakaś zajść musiała i śpiesznie pobiegł do Dziwulskich.
Tu zastał Marynkę zaledwie wychodzącą z omdlenia, z paroksyzmem płaczu i śmiechu... wołano o doktora, matka w rozpaczy łamiąc ręce, zarzekała się, że bodaj pieszo ztąd pójdzie, a nie da córki zabijać...
Volanti wysławszy po doktora, powrócił do Scarlattego...
Zastał go jeszcze rzucającego się po kanapie... Spojrzeli na siebie... Francuz wymówek nie śmiał robić, Włoch się burzył, ale był sam przestraszony...