Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czową zaszedł... Dziwulska się przeżegnała wychodząc z domu, serce jej biło... Dziękowała Bogu za to miłosierdzie nad sierotą... Przez drogę nie mówiły słowa...
Pałac księżny, ogromne przedpokoje służby pełne, liberye herbami pozaszywane, sprzęty wytworne, nareszcie przyciemniony salonik, do którego je wprowadzono, cały zastawiony wytwornemi cackami, porcelaną, bronzami, wybity materyą kosztowną, wysłany aksamitnym dywanem, onieśmieliły do reszty biedne kobiety...
Miały czas ochłonąć i rozpatrzyć się, gdyż księżna nie zaraz wyszła... Zosiczowa pobiegła jej oznajmić, zostawując je same...
Pierwszy raz w życiu Marynka dotknęła się, zobaczyła na oczy to bajeczne bogactwo, o którem słyszała, nie umiejąc go wyobrazić sobie. Wydało się jej zachwycającem... Przeczuwała ona piękno i smak, ale nie rozumiała wcielenia ich. Pojęła teraz jak te sfery, w które ją los przenosił, niesłychanie wysoko stały po nad jej strzechą słomianą... Jakiemiż skrzydły aż tu doleciała?... było to przeznaczeniem, czy przypadkiem?
We drzwiach poruszyła się zasłona i majestatyczna, a dla oczu tych kobiet jeszcze piękna i dziwnie pańska weszła księżna Teofania.
Marynka miała dnia tego bardzo skromne ubranie, sukienkę czarną, biały kołnierzyk... narzutkę jakąś czarną także...
Na pierwszy rzut oka widać w niej było naiwne dziecko wioski, nieświadome siebie jeszcze, wylękłe... Nie była dnia tego piękną. Przestrach odjął jej świe-