Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na pulpicie leżała włoska piosenka... zbliżył się ku nutom, aby je zobaczyć, usta wykrzywił pogardliwie, ramionami poruszył...
— O! ho! ho!... — zawołał. Piosenka! za wcześnie do piosnek... Umiesz waćpanna gammy?
Marynka nie umiała odpowiedzieć nawet.
Uderzył w klawisze... pokręcił głową...
— Weź waćpanna tę nutę! zawołał bijąc w klawisz...
Dziewczęciu głosu zabrakło, siliła się, rozpłakała. Scarlatti śmiał się, ale był już zły...
Wstał od fortepianu, przechadzając się kwaśny, z rękami powkładanemi w kieszenie...
Volanti błagająco szeptać coś mu począł na ucho... Maestro ruszył ramionami...
— No, dobrze, niech zaśpiewa już co chce, choćby tę głupią piosenkę... zobaczemy...
Francuz zrzucone nuty położył na pulpicie, skinął na dziewczę i prosił. Marynka łzy połykała... Nie sposób jej było śpiewać.
Scarlatti tymczasem dobył zegarek.
— Ale mój czas drogi! zawołał szorstko i niegrzecznie — proszę raz dobyć głosu...
Matka zbliżyła się do córki, dodała jej trochę męztwa, poprowadziła do fortepianu... Volanti błagał. Drżącym głosem poczęła, lecz nigdy w życiu tak źle, tak nieśmiało, a nawet fałszywie miejscami nie śpiewała...
Scarlatti śmiał się, krzywił, zżymał i otwarcie szydził.
Śpiew byłby może zakończył się płaczem