Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mały dworek słomą kryty, wysokiemi otoczony płotami, i szopki go obejmujące do koła i żuraw studni, i ogródek z wiśniami dzikiemi, ze bzy rozbujałemi, z gruszą starą, z kilku lipami i jedną sosną, szczątkiem zapomnianym lasu, który tu panował przed wieki...
Od tych brzóz jakby rozbiegłych na pagórku, poczynała się tylko małym wschodkiem zielonym oddzielona łączka w całej krasie wiosennej rozkwitła... Bujały na niej wśród trawy, dzikie gwoździki, żółte ranunkulusy, białe gwoździki... i mnóztwo niedających się rozpoznać istot, z pod zielonych osłon wyrywających się ku słońcu...
Łąka miała woń wiosenną, i nią zwabionych tysiące istot drobnych, ulatywało wysysając kwiaty, wieszając się u ich kielichów, kołysząc chmurami z wiatru powiewem, a muzyką dziwaczną swych skrzydeł napełniających powietrze...
Wszystko to razem, barwy, wonie i dźwięki składało się na obrazek wiosenny, w swej wielkiej prostocie, ze swą oklepaną powszedniością tysiąc razy opisywaną i malowaną — dziwnie jednak świeży, nowy i przejmujący. Goethe mówi o wiekuiście niewieścim żywiole, który człowieka unosi i ku ideałom pociąga — i natura ma w momentach wiosny to coś wiekuiście młodego, co także budzi tęsknotę ideałów...
Naówczas nawet ci, którym nie było dano ani na chwilę czuć się młodymi — mają żal po wiośnie i do młodości tęsknotę.
Cóż dopiero ci, w których młodość się budzi, i tej młodości natury czerpie podwójne jej uczucie?