Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Na pagórku, którego obnażone gdzieniegdzie boki piaskiem żółtym przeświecały, rosło kilka takich brzóz wygiętych, wysmukłych, z płaczącemi warkoczami, jakie tylko na Litwie rosnąć umieją. Rzekłbyś, że na płowym kobiercu trawy i macierzanek, kwitnących gdzieniegdzie dzwonków i skabioz, wystąpiły do pląsów i nagle, zaklęte czarodzieja słowem, wrosły w ziemię... Zdawały się jakby tylko co w ruchu wstrzymane i do dalszego przygotowane, tęskniące...
A tuż za niemi kupka olch wyglądała posępnie, smutnie, ociężale, jakby na sali balowej, zastęp podstarzałych pań, które na młody taniec patrzą, wzdychają i zazdroszczą. Pod olchami znowu, jakby niedorostki, którym wśród wielkiego towarzystwa w pląsy iść niewolno, rosły i olszęta krzaczyste i wierzby, co się wkradły tu w arystokratyczniejszy świat nieprawnie, i cicho a nizko siedziały...
Za brzozami, za wierzbami, za rowem, przez który mizerna prowadziła kładka — widać było ztąd przez zwieszone drzew gałęzie, zaścianek litewski...