Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żny, która w fotelu u stolika siedziała, a zobaczywszy go zerwała się z niezmierną gorączką i ruchami konwulsyjnemi — książę Marcin stracił zupełnie przytomność.
Twarz, postawa gospodyni domu wprawiły go w większe jeszcze zwątpienie. Nie pojmował co się stać mogło, lecz czuł, że piorun jakiś miał spaść na niego... Szedł jak na ścięcie...
Księżna zaniosła się przy powitaniu spazmatycznem łkaniem.
— Siadaj! słuchaj! poczęła — ale jakże ja ci to opowiedzieć potrafię. Głowę straciłam...
Książę Marcin słowa nie znalazł nawet na ułagodzenie wybuchu... Drżał jak liść.
— Wiesz! zawołała chwytając go za ręce — wiesz — moja Jadzia! Jadzia... zakochana... śmiertelnie w tym podłym Antynousie, którego ja miałam... nierozum wziąć do niej za nauczyciela...
Książę słuchający z największą uwagą, w początku zdawał się nierozumieć... Naprzód Jadzię uważał on dotąd za dziecko... powtóre, jakże mogła osoba tak wysoko urodzona do tego się stopnia zapomnieć...
Po chwili zamyślenia — książę uderzył ręką w stół...
— Więc natychmiast precz z nim! nie dokończył jeszcze, gdy księżna za rękę go drapieżnie szarpać zaczęła i zawołała:
— Ona umrze! ona mi to śmiała powiedzieć! Ja tego nie przeżyję... Dziecko moje jedyne!
Łzy się z oczów puściły, a książę Marcin osłupiał...