Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nietknięte i wywołuje z niego życie... Oprzeć się było nad siły...
— Milcz... milcz... przerwała siostra — dosyć...
Zerwała się z krzesła, bo w sieni kroki słychać było... Drzwi się uchyliły, i matka w nocnym czepcu, ze świecą w ręku, poczęła wołać od progu:
— Ale dosyćże już tej paplaniny! Spać! spać! Ty bo mu nie dasz nawet spocząć... Chodź bo... proszę ze mną.




Nazajutrz, rano o godzinie, w której księżna gości nie zwykła była przyjmować, nadjechał książę Larbin, a że dane były rozkazy, aby go natychmiast do pani domu zaprowadzono, oczekujący kamerdyner wskazał mu schodki prowadzące do pokojów gościnnych, bo w tych już księżna Eufrezya wyglądała kuzyna.
Wybrała je zapewne dla tego, ażeby rozmowę poufną ukryć przed córką.
Książę już biletem odebranym przestraszony trochę, jeszcze bardziej się uląkł, gdy mu oznajmiono, gdzie nań księżna oczekiwała... Było więc coś ważnego i tajemniczego — coś nadzwyczajnego! Książę Marcin tak dobrze znał słabość swą, nieudolność, łatwe powodowanie się drugim, iż w razach podobnych doznawał niewysłowionej trwogi. Zbliżając się do księ-