Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w końcu i pan Joachim począł się w niego wpatrywać, posądzając o jakiś niesmak przyniesiony z miasta.
W drugim pokoju zastawiona była skromna wieczerza, której nigdy nie odmawiał p. Celestyn. Wstał i teraz idąc razem z rodzicami, ale w progu Leokadyi szepnął, że do wieczerzy nie siądzie, że ma robotę i chce zaraz przejść do swego pokoju.
Dosłyszał to pan Joachim.
— Cóżeś się to tak nasycił książęcą herbatą, że naszemi kluskami pogardzasz? zapytał go.
— Nie mam apetytu — rzekł Celestyn; — w istocie jestem trochę zmęczony.
— Lekcyami? przerwał ojciec, bacznie wpatrując się w niego, bo zawsze posądzał, iż — młodość, która ma swe prawa, musi dać uczuć siłę swą Celestynowi.
Obawiał się, aby ta godzina nie nadeszła, której się lękał.
Syn wydawał mu się dnia tego bardzo podejrzanym.
— Prawdę powiedziawszy... i lekcyami — odpowiedział po małym namyśle Celestyn.
— Sądzę, że też one wprędce się bądź co bądź skończyć muszą, począł jedząc spokojniej już p. Joachim. Twoja uczennica ma, jeśli się nie mylę, ośmnaście czy dziewiętnaście lat; niepodobieństwem jest, aby się dłużej uczyć i udawać chciała wyrostka.
Spojrzał na syna, który stał, sposobiąc się do wyjścia z kapeluszem i książką pod pachą...
— Księżniczka Jadwiga, odezwał się powoli Celestyn — ma zamiłowanie w nauce...