Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak — gdyby nie wiedziano, że jest nauczycielem, możnaby go wziąć za panicza — odezwał się ojciec, — i... gdyby nie był daleko przyzwoitszym i lepszego tonu od zwykłych paniątek...
Mówili jeszcze, gdy wózek się zatoczył pod bramę, i ojciec pierwszy postrzegł i poznał ukochanego. Twarz mu się rozjaśniła.
— Otóż i on! o wilku mowa!
Leokadya żywo ku drzwiom podbiegła, które się otwarły i Celestyn wszedł, najprzód witając ją, bo mu podając ręce zastąpiła drogę. Zbliżył się potem do ojca, którego staropolskim obyczajem pocałował w rękę, i pośpieszył do matki...
Pani Monika pocałowała go w głowę, a gospodarz zawołał wesołym głosem:
— Leotko — wieczerza! jam już głodny. Nie wymawiając, czekaliśmy na jegomości.
— Księżna mnie była łaskawa zatrzymać na herbatę — rzekł rumieniąc się Celestyn.
Matka, która z niego nie spuszczała oka, pierwsza dostrzegła, czy poczuła, że syn był w niezwykłem usposobieniu, z chmurą na czole, z troską na licu, z jakimś niepokojem i roztargnieniem, które się ruchami zdradzało.
Nie odpowiedziała jednak nic.
Leokadya miała tę samą intuicyę z pierwszego wejrzenia, i kazawszy dać wieczerzę, wróciła co prędzej, aby się rozpytać brata... Ten siadł milczący, jakby zmęczony, trąc czoło, rzucając oczyma do koła, a że zwykle starał się dla rodziców być wesół i rozrywać ich przynosząc z miasta jakieś wiadomostki, —