Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Matka i siostra napatrzyć się nań nie mogły; cieszył się nim stary pan Joachim. Pochlebiał mu może ten ładny paniczyk ze krwi jego; a jednak czasem poglądając na niego, chmurą zachodziło mu czoło.
W istocie na dwoje dzieci, ów dworek na Pradze i bardzo mały kapitalik były wielce skromną spuścizną — a samemu Celestynowi potrzeba było dużo — i dotąd nie szczęściło mu się w znalezieniu trwałego, przyszłość zapewniającego zajęcia...
Nie zagrażał niedostatek, ale widoków pewnych na jutro nie było.
Celestyn pragnąc rodzicom nie być ciężarem, starał się o rozmaite posady, lecz wszędzie prawie kandydatów było niż miejsc więcej. W tych czasach gdy się to działo, literatura, kto się jej poświęcał, wymagała ofiar, a nic nie przynosiła oprócz trochy rozgłosu i zaproszeń na obiady do generała hrabi Wincentego.
Młodzieniec więc musiał tymczasowo szukać sobie po prostu lekcyj języków, dozoru nad młodszymi — nimby różne plany osnowane na przyszłość ziścić się mogły.
Od roku przeszło znajomy z dawnych czasów panu Joachimowi, hrabia M., przyjaciel księżny Eufrezyi, niemal gwałtem skłonił ojca i syna, aby Celestyn podjął się dawania lekcyj historyi i literatury księżniczce...
Celestyn nie zawsze na noc do rodziców powracał. Jeżeli go zajęcie jakie do późna wstrzymało,