Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Znajdziemy jej męża, dodała księżna, który zatrze wspomnienie tego nieszczęśliwego wybryku, bo go w młodości i niedoświadczeniu przebaczyć można.
Doktor ruszył się, jakby chciał odchodzić.
— Czekaj, rzekła księżna — na ciebie kochany konsyliarzu wkładam przyjacielski obowiązek, abyś mu wytłómaczył, przygotował go do konieczności rozwodu... Zrób jak sam będziesz uważał... Daj mu do zrozumienia, że nie może nas swoją chorobą, swoim widokiem zamęczać, zabijać. Jeżeli potrzeba będzie jakich ofiar, ja z własnego majątku gotowa jestem...
— O ile go ja znam, podchwycił Landler, który zimno słuchał gorączkowego wykładu księżny — o ile ja go znam, o niczem podobnem mowy być nie może...
Księżna poruszyła ramionami...
— Przygotuj go — rzekła, — wytłómacz mu, by się Jadzi nie narzucał. Ona widoku jego znieść nie będzie mogła...
— Lecz jeśli wyzdrowieje? wtrącił Landler: przecież nie ma lat trzydziestu.
— Niech sobie wyzdrowieje, wypięknieje — przerwała księżna żywo — my na to czekać nie możemy i nie chcemy. Otwarcie powiadam, jako matka, chcę korzystać z tego, że jest dziś odstręczający i — pozbyć się go, pozbyć, pozbyć à tout prix.
— Pani Jadwiga jest w temże usposobieniu co księżna? zapytał Landler.
— Tak — odparła stanowczo matka. Naturalnie ona tego tak jasno i otwarcie nie powie, lecz ja ją znam. Miłość dla niego, gdyby nawet był jej ślad jakiś pozostał, ustąpiłaby dziś przed tą obrzydliwością, jaką