Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie. Mimowolnie uderzony tem co mu po dwakroć powtórzyła księżna, że był do trupa podobny, przejrzał się w zwierciedle, i po raz pierwszy przekonał się, że istotnie zestarzały był, wymizerowany, zmieniony.
Miałażby miłość być przywiązana do rumieńców i do zdrowia? zapytał sam siebie, i odpowiedzieć na to nie umiał. Było mu nad wyraz smutno. W domu tym, który powinien był swoim nazywać, czuł się obcym. Służba spoglądała na niego z jakimś wyrazem niechęci i wstrętu, słuchano go jakby z musu... Wszystko co otaczało, zdawało się nieprzyjazne...
Księżna w istocie posłała zaraz po Landlera, ale więcej jako po przyjaciela domu i pośrednika, niż po lekarza. Wydała rozkaz, ażeby gdy przybędzie, najprzód go do niej proszono. Czekała na niego we własnym gabinecie...
Po długiem dosyć oczekiwaniu zjawił się doktor, i zapytał najprzód, czy młoda pani nie chorą jest?
Księżna posadziła go w krześle, zamknęła drzwi, nie kazała wpuszczać nikogo. Widocznie zabierało się na jakąś ważną konferencyę.
— Kochany konsyliarzu — odezwała się przysiadając do niego z oznakami wielkiej niespokojności, — jesteś od dawna przyjacielem naszego domu, i dziś — chcę cię prosić o dowód życzliwości swej dla nas. Możesz być naszym wybawcą — będziemy ci wdzięczni nad wyraz wszelki... Słuchaj, Celestyn powrócił — i Jadzia zobaczywszy go, o mało nie padła z przestrachu i obrzydzenia. Powiadam ci, to trup chodzący. Patrzeć na niego bez wstrętu nie można. Wiesz jak ona choroby i chorych się boi, jaka nerwowa. Ta myśl sama, iż trup krok w krok za nią chodzić będzie,