Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jadwiga spojrzawszy na niego krzyknęła i padła na krzesło, tak ją przeraził tą twarzą na pół trupią, ks. Eufrezya odwróciła się z gniewem. Eustaszek zerwał się z krzesła i stał nie wiedząc co począć. Trwało to chwilę.
Celestyn posuwał się ku Jadzi, która z niewymowną trwogą podała mu rękę i zimno wskazała mu krzesło!
— Któż tak wchodzi, nie oznajmując się? — odezwała się posępnie. Tak się nastraczyłam...
— Pan wyglądasz okropnie! zawołała księżna — istotnie można się było nastraszyć...
Celestyn prawie nie słysząc co mówiono, patrzał na żonę, czekał na jakąś oznakę uczucia, na uśmiech, pół słowo, wejrzenie. Jadzia nadąsana, wsparta na ręku siedziała, patrząc w okno.
Niepotrzebny wcale Eustaszek, chwycił kapelusz.
— Więc ja kuzynkę pożegnam i biegnę po sprawunki...
Ukłonił się i zniknął.
Księżna matka chodziła, rzucając się i mrucząc coś po saloniku...
Celestyn jeszcze oczu nie mógł odwrócić od żony.
— Jadziu! odezwał się...
Jak rozbudzona młoda pani, spojrzała ostro na niego, odsunęła się z krzesłem, i poczęła: głosem jakimś nienaturalnym.
— Wiesz jak ja — chorych się obawiam — jestem wrażliwa... Taki widok może mnie przyprawić o chorobę. Jak było można choremu...