Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed upływem roku żałoby, zostanie szczęśliwym małżonkiem.
Nie mówiono o tem z sobą wyraźnie, Jadzia unikała tłómaczeń jasnych, ale dwuznaczne słowa uchodziły!
Litowała się jeszcze nad Celestynem — lecz nie przypuszczała, aby razem żyć mogli. W najgorszym razie mógł sobie siedzieć w Zbyszewie.
Tak upłynęła zima — Celestyn do zdrowia przychodził. Choć osłabiony jeszcze, do niepoznania zmieniony, wychudły, blady, łysy był to jeszcze piękny mężczyzna, a raczej piękna ruina. Obudzał litość we wszystkich, z taką jakąś słodyczą pogodną znosił swój los, z taką rezygnacyą, wszystko znajdując dobrem i nie zdając się nic pragnąć, oprócz połączenia z żoną.
W nim przywiązanie do niej rozłączeniem się wzmogło i urosło. Każdy list, którym go rzadko obdarzała, chwytał gorączkowo, czytał, odczytywał, cieszył się nim i chwalił. Sam on pisał często i długo, tak jakby jeszcze był owym kochankiem przedślubnym rozmiłowanym w niedostępnym ideale.
Jadzia zaledwie połowę tych listów czytywała z roztargnieniem, znajdowała je monotonnemi. Większa część leżała nierozpieczętowana w szufladzie, o czem i matka i panna Klara wiedziały. Postrzegano też, że do męża pisywała z obowiązku, czasem się skarżąc na tę pańszczyznę. Zbywała się jej kilku wierszami, a że pisała zawsze głoskami wielkiemi, szeroko; zajmowały one jako tako dwie lub trzy stronnice. Celestyn tłómaczył to brakiem czasu, bo w stolicy obowiązki towarzyskie tak pochłaniały!..