Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale, jakiż jest stan chorego... mojego męża? poprawiła się Jadwiga.
— Zwykły, zwykły, po takiem przejściu groźnem — rzekł doktor. Potrzeba nadzwyczajnego starania, rekonwalescencya będzie długą, a uchowaj Boży recydywy..
— Więc możeby — przerwała gospodyni — lepiej było dla chorego, gdybyśmy go łaskawej opiece pańskiej powierzyli i odwieźli do miasta?
Mówiła to nieśmiało; doktor się ironicznie uśmiechnął.
— Zapewne, — rzekł — ja tu widzę, żeście państwo wcale do pielęgnowania chorych nie nawykli... Pani dobrodziejka możeby też chciała być przy mężu? Mieszkanie stosowneby się znalazło.
Jadzia zawiązywała węzeł na chusteczce, spuściła głowę, nic nie odpowiadała. Doktor poczekał trochę, nogą szasnął głośno i wyszedł...
Serce ludzkie jest narzędziem tak w swych czynnościach niepojętem, że nigdy wrażenia, jakie na nim czynić mogą wypadki i ludzkie słowa, ściśle obrachować niepodobna. Raz działają one na nie wprost, czasem wywołują przeciwne skutki zamierzonym, niekiedy z dwóch wprost sprzecznych sił, wyradza się jakaś pośrednia. Śmiałe wystąpienie doktora, które powinno było obudzić dla chorego współczucie i uznanie własnej winy, w sercu Jadzi gniew tylko zrodziło. Gniewała się na zuchwałego a nieproszonego mentora, na ludzi swych, na dwór — ale siebie uznawała za niewinną. Force majeure ją tłómaczyła... Nie mogło być inaczej; matka oszczędzając ją — w błąd wprowadziła.