Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W małym pokoiku, do którego niekiedy wrzawa biesiady dochodziła, leżał z głową lodem pookładaną, okrwawioną od pijawek pan Celestyn. W marzeniach gorączkowych ciągle się odzywał jakby do ojca lub do siostry... Doktor nie odstępował go na chwilę. O inną posługę trudno się było doprosić, bo do ostatniego kuchty, wszyscy w dniu takim byli potrzebni, i ledwie wydołali nadzwyczajnym obowiązkom.
Doktor sam musiał chodzić dopilnować przyniesienia lodu... a później głodny przypomnieć, żeby mu co zjeść dano...
Wieczorem zabawiano się równie wesoło do późna. Jadwiga zdawała się ani czuć niebytności męża, ani pamiętać o nim.
Była tak zajęta jednaniem sobie familii, łagodzeniem hrabiego Pawła, pozyskiwaniem ks. Hermana, uchodzeniem hrabiny Rozy, a przytem tak szczęśliwa tryumfem własnym, iż o Celestynie zapomniała zupełnie.
Księżnie szło o to, aby żaden z tak pospolitych dyssonansów nie zaćmił fety, aby niczego nie zabrakło, aby dom wystąpił świetnie — że o niczem innem nie pomyślała nawet. Dopiero około północy, gdy znużona Jadzia oddała się w ręce panny Klary, aby ją rozbierała, i cicho jakoś, nieśmiało zapytała jej o męża, nie odebrawszy odpowiedzi, zwróciła ku niej głowę i postrzegła znaczące jakieś ruszenie ramion.
— Lepiej mu? wstał? zawołała.
— Gdzież tam! odparła stara sługa markotno. Leży bezprzytomny, doktor go nie odstępuje. Źle bardzo...