Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Posłano po ks. Eustachego. Ten był tu teraz najpożyteczniejszym pośrednikiem. Jadzia zaklęła go, aby poszedł zobaczyć co się z chorym jej mężem dzieje.
Zastawszy już przy łóżku siedzącego Rymunda, Eustaszek zakręcił się po pokoju, nachylił się do Celestyna, kiwnął głową i pobiegł oznajmić paniom, że ból głowy nerwowy, żadnej obawy nie wzbudza i do jutra ze snem przejdzie.
Księżna matka tryumfowała.
— Chciał, żeby go na ręku nosili — szepnęła Eustaszkowi. Familia przecież nie ma mu za co dziękować, powinien być kontent, że go i tak cierpią.
Poczciwy Rymund, który dobrze położenie zrozumiał, i chorobę też uznał za nie tak lekką jak inni. Po cichu wysłał po doktora, a sam przy chorym pozostał. Celestyn miał jeszcze przytomność zupełną, ale gorączką się wzmagała...
— Uspokój się tylko, szeptał nad nim Litwin nielitościwy. Z takich rzeczy właściwiej jak ja żartować sobie, niżeli je brać do serca... Na dumę głupią trzeba dumą odpowiadać i nie ustępować trutniom...
Mówił, lecz Kormanowski nie bardzo już rozumiał... W głowie mu szumiało i trzaskało... Okłady zimne nie pomagały.
Służba zajęta gośćmi nie miała czasu dowiadywać się do gospodarza: księżna matka chorobę w żart obracała. Jadwiga była znużona, — Celestyn, gdyby nie Rymund, pozostałby sam i opuszczony. Idąc spać, Litwin posadził chłopaka kredensowego na straży, i — Celestyn chorobliwym snem majacząc się zdrzemnął.