Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jętą; byłaby się go może dosyć obojętnie pozbyła — lecz dopuścić, ażeby on sam ją porzucił — nie mogła. Myśl o tem burzyła ją gniewem.
Tymczasem ten długo zahukany i tak posłuszny męczennik, nagle się jej buntował!
Jadzia była nadto rozsądna, ażeby w chwilach spokoju nie widziała, że słuszność była po jego stronie; ale temperament gwałtowny, nawyknienie do rozkazywania, powolność matki czyniły ją niesprawiedliwą. Rozumiała tę miłość, której od niego wymagała i czuła się godną, jako zupełne oddanie się w niewolę. Nie byłoż szczęściem dla niego, że się mógł jej poświęcić i służyć??
Przez cały dzień za wczasu przygotowywała się w myślach do stanowczej z nim rozmowy. Trzeba go było skarcić i znowu go na właściwem stanowisku postawić. Wyjazd naznaczony na dzień następny został odłożony.
Po południu zjawił się ks. Eustachy, ale znalazłszy chmurne twarze i złe humory, Jadzię w usposobieniu kwaśnem, pożegnał wprędce, łamiąc sobie głowę co zajść mogło? Niebytność pana Kormanowskiego wiele dawała do myślenia. Miałżeby za wczorajsze zaloty żony zrobić jej scenę?? od księżny, chociaż się przysiadał do niej, nic dowiedzieć się nie mógł. Na zapytanie o męża Jadzi, odpowiedziała sucho, że nie wie co się z tym panem stało.
Celestyn powróciwszy, wprost poszedł do swojego pokoju, a panna Klara natychmiast pobiegła o tem pani młodej oznajmić. Jadzia w pierwszym popędzie chciała sama pójść do niego; namyśliła się jednak i prosić kazała do siebie.