Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Celestyn słabym był dla niej, kochał tę rozpieszczoną istotę, której umysł daleko był wyższy niż serce — gotów się był poddać jej wszystkim kaprysom powszednim, — ale gdzie szło o prawdę, kłamać nie mógł i nie umiał. Nazywała go nieznośnym i upartym.
Pomimo tych utarczek, które się zaraz od pierwszych dni pożycia rozpoczęły, miłość gwałtowna dla Celestyna nie osłabła w Jadwidze, owszem zdawała się rosnąć aż do namiętności. Miała ona jakiś charakter chorobliwy, dziki, a że piękność męża zwracała na niego oczy, połączyła się jeszcze z zazdrością dziwną, do której on najmniejszego nie dawał powodu. Nie wolno mu się było oddalić krokiem, zająć czemkolwiekbądź, nawet książką. Natychmiast następowały wymówki, że ostyga, że woli czytanie niż rozmowę z nią i jej towarzystwo... Nie dawała mu chwili spoczynku, zamęczała go potem pieszczotami, a wśród nich przychodziły wybuchu gniewu, wyrzuty, kłótnie, pod których ciężarem Celestyn upadał.
Zdrowie księżniczki, mimo tych nieustających draźnień, polepszało się w podróży, sił nabywała, była jakby w swoim żywiole, gdy Celestyn od pogrzebu ojca zacząwszy mizernieć i blednąć, widocznie cierpiał zarówno fizycznie jak moralnie.
Żona i to mu wyrzucała, znajdując, że szczęśliwym nie był, dla tego, że kochać nie umiał. Ona teraz lekarzem dla niego być chciała, karmiła, poiła, narzucała mu swoje gusta, i gniewała się widząc, że ukochany coraz wyglądał smutniej i bardziej bolejąco.
— Masz minę ofiary — a to jest dla mnie upokarzające i nieznośne...