Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja tego jakiegoś pana Celestyna lubię — lubię — odparło dziewczę zuchwale — tak! i z tem się nie kryję.
Księżna oczy sobie zakryła...
— Jadziu moja!
Zamilkły obie; oczy córki rzucały ogniem i płomieniami na matkę, wyzywająco.
— Tak jest — lubię go, dodała, nawet bardzo...
— I dajesz mu to poznać!
— Nie wiem, sucho odrzekła córka.
— Dziecinna fantazya! — poczęła księżna.
— Nie, to fantazyą nie jest — zaprzeczyła Jadzia, patrząc śmiało...
Księżnie na twarz występowały naprzemiany kolory i bladość trupia, usiłowała się poskromić, uspokoić, nie mogła...
— Chodźmy, rzekła zrywając rozmowę, — chodźmy do twojego pokoju... Spocznij...
Księżniczka potrząsnęła głową.
— Kończmy — odezwała się — cośmy poczęły. Ja mamie muszę powiedzieć otwarcie, że jeśli jakimkolwiek sposobem pan Celestyn zostanie oddalony — ja — umrę.
Ostatnie słowo do pół tylko wyrzeczone, matka z krzykiem pocałunkiem zamknęła.
Łzy się jej puściły z oczu...
Pomimo całego przywiązania do obóstwianego dziecka — księżna usłyszawszy to wyznanie, nadto była przelękłą, aby się mogła powstrzymać.
— Jadziu na miłość bożą! przecież wiesz kto on jest, a kto ty! Przepaść was dzieli! To szaleństwo...