Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Księżna więcej niż się godziło zaniepokojona tem była... Oczy jej błyskały, usta się wykrzywiały, czoło pomarszczyło.
— Ale Jadziu najdroższa, szepnęła nieśmiało — z tobą nie można doprawdy pomówić nawet... a ja, jabym tak chciała, tak potrzebowała...
Księżniczka jakby nagle męztwo i siła w nią nadzwyczajna wstąpiła, wyprostowała się dumnie i odezwała się głosem podniesionym:
— Niechże mama mówi — proszę, bardzo proszę — bo i ja potrzebuję też tej rozmowy.
Spojrzały na siebie, księżna ją chciała pocałować, córka z lekka odtrąciła ją, powtarzając:
— Więc mówmy, mówmy!
Chwili namysłu potrzebowała matka, nim drżącym głosem się odezwała:
— Jeżeli cię to ma draźnić...
— Ja już jestem podraźniona.
— Czem?
Jadwiga milczała, zacisnąwszy usta.
— Czem?
Nie było odpowiedzi.
— Moja najdroższa — moja najsłodsza, jedyna ty moja, poczęła księżna, ręce załamując... Nie gniewa się, nie irrytuj, błagam cię. Cóżem ja powiedziała tak strasznego? Poskarżyłam się na tego... Celestyna — nie bierz mi za złe, jestem matką... lękam się go... ty...
— Cóż! ja? co? głośno przerwała księżniczka.
— Wiesz, nieśmiało zniżając głos, szepnęła matka — mogłabym cię posądzić doprawdy o rzecz poczwarną... Cóż cię ten jakiś pan Celestyn tak obchodzi?