Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Długą chwilę Jadwiga przebyła, to chwytając męża za rękę, to oczyma przestraszonemi oglądając się dokoła, po tym dworku ubogim, w którym uczuła dopiero, jaka przestrzeń dzieliła ją od wybranego.
Ludzie właśnie do sieni przychodzili z trumną, gdy Jadzia, na której ten widok coraz przykrzejsze czynił wrażenie, wstała nie mogąc już wytrwać dłużej. Dusiło ją to powietrze grobowe, kadzidłem i wonią świec katafalkowych przejęte... Celestyn ocucony jakby ze snu okropnego, podniósł się wodząc oczyma obłąkanemi do koła. Siostra stała o kilka kroków nie zbliżając się do niego, żona wołała na niego błagając litości.
— Na miłość Boga, jedźmy — słabo mi — nie mogę dłużej.
Twarz jej okrywała bladość śmiertelna, znamionująca jedno z tych przesileń, w które niekiedy księżniczka wpadała. Celestyn zapominając o wszystkiem, musiał ją na ręce pochwycić, i co prędzej wyjść, a bardziej wynieść na świeże powietrze. W sieni drogę im zapierała trumna, ludzie coprędzej usunęli ją, aby przejść mogli. Celestyn oglądał się za siostrą, ale ta już oczy zakrywszy, klęczała u katafalku...
Nie mógł nawet zapytać o matkę: księżniczka głosem słabym, coraz bardziej naglącym, powtarzała: — Jedźmy — umieram! jedźmy...
Z pomocą służącego dźwignięto ją osłabłą napowrot do powozu, a Celestyn samej nie mogąc pozostawić, musiał siąść razem i towarzyszyć do płaacu, do którego przywiózł ją na pół omdlałą...

KONIEC TOMU PIERWSZEGO