Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

starała się podziałać na obcych i wciągnąć ich w ten rodzaj manifestacyi, jaką Jadzię i jej matkę ukarać chciała...
Wiedziano więc w mieście o ślubie, ale słowo sobie dali wszyscy, nie znajdować się na nim. Księżna się po trosze tego spodziewała, nie przypuszczała jednak tak wielkiej solidarności wszystkich członków rodziny, a najmocniej dotknęło ją, iż w wigilią grzecznym listem mymówiła się składając chorobą, nawet przyjaciołka Żulieta.
Księżna nie mogła jej tego przebaczyć; córka uśmiechała się tylko, a każdy nowy dowód niechęci familii podnosił w niej dumę milczącą. Gdy matka odgrażała się i narzekała, ona starała się uniknąć nawet wspomnienia o tem, co ją najboleśniej dotykało, a im ludzie więcej okazywali wstrętu dla wybranego przez nią, tem ona czulszą się stawała dla niego..
W ciągu tego dosyć krótkiego stosunkowo czasu, panna Jadwiga rozwinęła się, dojrzała, spoważniała, zmieniła się przybierając już wszystkie formy, które miały jej na całe życie pozostać.
Było w niej coś z tego owocu nadgryzionego przez robaka, który wcześniej niż inne, zarumienia się, dojrzewa i łudzi barwami, będącemi oznaką wewnętrznego bolu, choć zdają się zdrowia i świeżości dowodem...
Nadszedł nareszcie dzień naznaczony. Księżniczka nie chciała być bardzo przystrojoną do ślubu, ubrała się biało, ale skromnie, a że obrząd odbyć się miał po mszy rannej, toaleta zastosowała się do dnia i godziny...