Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nonica, o której do kieliszka wódki nawykły uczuł robaka w żołądku...
Znalazła się cukiernia blizko.
Wchodząc do niej, p. Joachim spostrzegł dawniej sobie znanego Rymunda, owego krewnego księżny, o którym wspomnieliśmy, iż się na naradzie familijnej znajdował, chociaż mało w niej brał udziału.
Rymund miał litewską naturę rubaszną, i choć pan całą gębą, obyczaj i prostotę zachowywał szlachecką, a w kołach panów braci czuł się swobodniejszym niż między jaśnie oświeconymi kolligatami.
P. Joachim chciał uniknąć przypominania się p. Rymundowi, który sam przyszedł do niego i jak najserdeczniej go pozdrowił. Żartowniś wesoły. Litwin rozpoczął rozmowę przy kieliszku, która i starego rozruszała.
Rymund w tej godzinie jeszcze nie był uwiadomiony o scenie, jaka się właśnie odegrywała w pałacu, ale wiedział, że syn p. Joachima dawał lekcye księżniczce i był bardzo ceniony w tym domu. Chcąc staruszkowi powiedzieć rzecz przyjemną, zaczął po szlachecku zagadywać, że piękny chłopiec gotów jeszcze kuzynkę zbałamucić.
Zamiast wziąć to za żart, p. Joachim nasrożył się mocno.
— Wierz mi pan dobrodziej, odparł, że mój syn nadto ma dumy, poczucia godności, a i rozumu wreszcie, żeby o czemś podobnem pomyślał.
Rymund uściskał go i na tem się skończyło.
Ktoś inny ze znajomych pochwycił starego z kolei, i po wyjściu Rymunda p. Joachim usiadłszy, wdał się w długą rozmowę z nim. Zagajona rzecz o ksią-