Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła się już, i nie myślała nawet unikać rozmowy. Czekała cierpliwie.
— Nie! nie! to prawdziwy szał jakiś, to coś tak poczwarnego... wtrąciła zapominając o zwykłej powadze i deklamacyi hrabina, — że... uwierzyć temu trudno... Nie widziszże tego, iż kompromitujesz siebie, i matkę, i dom? Cóż ludzie powiedzą?...
Księżniczka potrząsnęła głową.
— Ludzieby zawsze coś mówili — rzekła Jadzia. Gdybym naprzykład wyszła za ks. Eustachego, którego mi zalecano, a musiała z nudów zapraszać dawnego profesora — mówionoby jeszcze gorzej.
Hrabina się zarumieniła.
— A toby ci w oczach świata mniej uwłaczało niż takie — małżeństwo.
— Ale w moich własnych — daleko więcej! zakończyła Jadwiga...
Popatrzały na siebie dwie zapaśnice, z których jedna miała już po za sobą młodość i długie doświadczenie, druga była młodziuchnem stworzeniem — i hrabina Roza przekonała się teraz dopiero, że z całą swą powagą i wymową nie sprostała energicznemu wyrostkowi.
— Niech się kuzynka uspokoi — dodała z sarkazmem księżniczka. Wypadek ten bezprzykładnym nie jest... mogłabym na wytłómaczenie mnie przypomnieć mezalianse...
— Na których żadna z kobiet, co się zapomniała, nigdy dobrze nie wyszła...
— Więc — i ja z rezygnacyą czekać będę przeznaczenia... dokończyła Jadzia...
To mówiąc, potarła ręką po czole i zadzwoniła.