Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie zakryła, a Żulieta litościwa podała jej znów wódkę kolońską.
— Za naszych dawnych czasów, panie tego, począł się jąkać ks. Herman... ja wiem jakby postąpiono... Ekonomczukaby tego sprzątnięto i — koniec...
Środek ten nie znalazł sympatycznego przyjęcia w nikim, oprócz obowiązanego do potakiwania Wejdenreicha. Stary zwrócił się ku niemu, znalazł gotowy uśmiech... i tem się zaspokoił.
Ks. Marcin pot ocierał z czoła.
Popatrzawszy na biedną matkę, stojąca naprzeciw niej hr. Rosa obejrzała się, szukając krzesła, kazała je podać Wejdenrejchowi i siadła jak najbliżej obżałowanej... Po cichu zaczęła jej coś kłaść do ucha.
Tymczasem towarzystwo się porozdzielało i zaczęto rozmawiać ciszej. Wszyscy ciekawi byli tego — indywiduum, które nagle z nic nieznaczącego przeistoczyło się w tak groźne dla rodziny.
Ks. Marcin zasłyszawszy o czem była mowa, rad, że się czemś przysłużyć będzie mógł rodzinie, odezwał się z pośpiechem:
— Ja doskonale znam całą ich procedencyę... Za czasów gdy zarządzał dobrami książąt C... Kormanowski...
Imię to pobiegło do ust.
— Kormanowski! Kormanowski! powtarzano z przekąsem, poruszając ramionami.
— Kormanowski, mówił dalej książę, był ulubionym pryncypałowi... Ja go u stołu starego księcia widywałem, i pamiętam, że czasem go nominował: — panie bracie...