Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy z dziećmi do kościoła jedzie... Król tymczasem zamykać się musi, aby go nie postrzegli.
Lozilières poruszył ramionami.
— Bo go to nudzi, — dodał — ale on sobie z tego nic nie czyni. Gmin nigdy nie wie, dlaczego kocha lub nienawidzi.
Machnął ręką pogardliwie.
— Dla pozyskania sobie jego faworów — ciągnął dalej — król ani kroku nie zrobi. Królowa, jeżeli chce, może sobie prowadzić życie klasztorne razem z przeoryszą karmelitek; my za klauzurę z nią nie pójdziemy... Wszyscy są tem długiem intermezzo, bezkrólewiem, znużeni... Metresy nam dla Ludwika „ukochanego“ potrzeba koniecznie.
Ze zdumienia i przykrości, jaką sprawiło Włodkowi to oświadczenie kapitana, powiernik królowej przez czas jakiś mówić nie mógł. Nie chciało mu się wierzyć Lozilières’owi, ale skądinąd było wiadomem, jaki wpływ ludzie napozór maluczcy wywierali na króla, a kapitan musiał być dobrze zawiadomiony, co się knuło. Należał do łowiectwa, a szeptano, że w lesie Sénard pokazywały się amazonki.
Wyczekawszy nieco, Włodek przemówił nareszcie:
— Ja dotąd nie słyszałem o żadnym projekcie; nie mówią o nim na dworze, nie słychać w mieście, ani pomiędzy przyjaciółmi króla, Richelieu odpoczywa...
— A co dziś Richelieu znaczy? — przerwał kapitan. — Owdowiawszy po dame en roux, nic nie znaczy. On przyjdzie do gotowego; my królowi dobierzemy taką, jakiej mu potrzeba, bo my jedni wiemy, czego mu potrzeba.
— Wy! to jest Bachelier, Binet, Bridge i ty, panie kapitanie! — wykrzyknął nie bez odcienia szyderstwa Włodek.
Kapitan, wcale tem niezmieszany, głową dał znak potwierdzający, popił winem, a stawiąc gwałtownie kubek na stole, spojrzał śmiało w oczy Polakowi.
— Widzę, — rzekł — że wy mi wiary dać nie chcecie; ale w krótkim czasu przeciągu przekonacie