Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lowania w Rambouillet i biegł z młodzieżą na długie wyprawy w lasy, zostawiając żonę samą. Parę tylko razy w ciągu kilku miesięcy, przez wzgląd może na ludzi i na królowę, razem z nią wybrał się do Meudonu. Leszczyński z wielką duszy pociechą widział go wtedy bardziej ożywionym niż zwykle, rozmowniejszym, weselszym, poufalszym, co jak najlepsze w przyszłości rokowało nadzieje. Nie postrzegano tego, że u Ludwika XV wszystko przychodziło obmyślane, wyrachowane, w swoich godzinach, wybuchami bez czucia... Zrozumieć go trudno było...
Leszczyński, we wszystkiem optymista, córkę i siebie uspokajał i pocieszał.
Te dwukrotne odwiedziny Meudonu, które kardynałowi dawać musiały do myślenia, Bourbonowi wlały odwagę do przynaglenia królowej, aby zbliżyła się do męża i starała wpłynąć na niego.
Nie było dnia, ażeby książę i pani de Prie nie wpajali tego Marji, iż powinna męża z opieki Fleury’ego oswobodzić. Ale nieśmiała, skromna pani z trudnością dawała się do czynu jakiegoś pobudzić. Najczęściej Ludwik XV przybywał nagle do Paryża, do żony, a pozostawszy z nią sam na sam, obchodził się z nią tak dziwnie, tak kapryśnie, iż odwagę jej wszelką odejmował do zwierzenia się sobie.
Ile razy była między nimi mowa o sprawach publicznych, król ostygał, odzywał się krótko, szorstko, — jakgdyby ją chciał odstraszyć. — Przestraszona ustępowała... ale Bourbon nalegał... nie ustawał, przekonywał, że należało koniecznie coś począć dla usunięcia Fleury’ego. Wśród tej niepewności królowa naostatek raz wśród niemych pieszczot wieczornych starała się z męża coś wydobyć.
— Proszę cię, — rzekła naiwnie — czy bardzo kochasz kardynała Fleury’ego?
Ludwik, posłyszawszy to pytanie, zwrócił się żywo ku niej, zmarszczył i odparł sucho:
— Bardzo!