Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Królewna, aby ojca, matki i babki nie rozrzewniać, występowała ze zbytnią może siłą ducha, udając wesołość jakąś, która się dziwnie ze łzami sprzeczała, a łzy spadały ciągle na uśmiechające się usta.
W gabinecie króla czekali wszyscy na odjeżdżającą... matka, ojciec i babka. Zkolei Marja upadła im do nóg, płacząc i prosząc o błogosławieństwo, wedle starego polskiego zwyczaju. Król z powagą patrjarchy-kapłana podniósł ręce i głośno, powoli przygotowaną wypowiedział modlitwę:
— Niech Jezus, Marja, Józef czuwają zawsze nad zachowaniem córki mojej, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Niechaj ma udział w błogosławieństwie, które święty patrjarcha Jakób dał Józefowi synowi swojemu, gdy się dowiedział, że żyw jest i rządzi Egiptem; niech ma udział w błogosławieństwie, które święty mąż Tobjasz dał synowi swemu, śląc go do obcych krajów; niech ma udział w błogosławieństwie, które Jezus Chrystus dał świętej Matce Swej i uczniom Swoim, gdy im rzekł: Pokój niech będzie z wami. Amen.
Pożegnaniom potem nie było końca; ludzie, szlochając, obejmowali kolana odjeżdżającej, odchodzili od niej i powracali; babka wołała od progu już pożegnaną, aby ją uścisnąć raz jeszcze i łkając, szeptała:
— Nie ujrzą cię już oczy moje!
Ojciec, który chciał dać przykład męstwa, sam wkońcu rozłzawiony, ocierał oczy i zakrywał je rękami. Napróżno ks. Orleans, pani de Boufflers nastręczali się, zbliżali, chcąc uprowadzić Marję, musieli ulec temu rozrzewnieniu powszechnemu i nie zadawać gwałtu sercom...

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ