Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiał na twarzy, gdy spełniał swe obowiązki przy panu, nie ukazał się na ustach.
Jechali do Stawiska na spoczynek.
Było już z południa, gdy ostatni ludzie Leszkowi, pozabierawszy reszty tego, co zagrabić się dało, poodzierawszy trupy, obszedłszy szopy i komory, opuścili zagrodę Ryżcową. Pozostało w niej kilka bab tylko, u studni Lublana, we wrotach Ryżec martwy, w podwórku, u połamanych płotów, pobita czeladź. Rusa z rękami załamanemi, okryta płachtą, z jękiem i krzykiem, sama jedna jeszcze, zdawała się tu żywą i przytomną, bo reszta bab, tuląc się pod ścianami, z trwogi i żalu szalała.
Kilka razy poklękła nad zwłokami dziewczyny, niespokojna, przykładając głowę do jej piersi, jakby w nich tentna życia szukała i za każdą razą wstawała, ręce łamiąc nanowo. Oglądała się dokoła: czy jej kto w pomoc nie przyjdzie, aby choć zwłoki znieść do chaty i o pogrzebie pomyśleć: oprócz płaczek nikogo nie było. Co żyło jeszcze, rozproszyło się po lasach. Godzina upływała za godziną; Rusa siadała u studni, czekać się zdawała, rozmyślać — słuchać: nie przybywał nikt.
Już się ku wieczorowi brało, gdy szelest ją rozbudził.
Z jednej z szop mignęło coś we wrotach; zwróciła głowę; ostrożnie z za nich ukazał się człek, w którym poznała niewolnika Czombra, co drugie-