Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

martwa już była. Stary wstał i z zaciśniętemi ustami czekał na wyjście Czerniaka, który, zgarbiony, wysuwał się z lepianki.
Zapalczywy człek teraz dopiero zaczynał się miarkować, że, słuchając gniewu, najstraszniejszego sobie pod bokiem zrobił nieprzyjaciela ze starca, którego słowo jedno ruszało tysiące ludzi.
Mrucząc, poprawiał kołpaka i pasa.
— Kóz ci dam trzy za jedną — począł mówić spokojniej, a chcesz więcej co? to gadaj. Stanie mi ci za wszystko zapłacić.
Znosek sapał szydersko.
— Zapłacisz! zapłacisz! ale nie tak, jak myślisz, nie kozami, Czerniaku, ani skórami.... Zapłacisz ty mi to własną skórą. Zabijałeś brata rodzonego, który ci się nie dał; chciałeś córkę zgładzić — zajechałeś zagrodę: zajadą ciebie i zabiją!
Targnął się Czerniak, z pogardą spojrzawszy na Znoska.
— Praw, praw, stary trutniu: niech ci tacy wierzą jak ty! Konia kazał sobie podać i siadł na niego.
— Ten — wskazał na Znoska do swych ludzi — ukrył ją gdzieś przedemną, nie ruszać mi się ztąd, gdyby trzy dni i trzy noce stać tu przyszło. Ona tu jest! Tacy jak on, umieją i schować pod ziemię i dobyć zpod ziemi; ale tacy jak ja, ani Upiora,