Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cza czerstwego i sera i jeść zaczął. Gorzej niż pogróżki ta spokojność starego strwożyła Czerniaka.
Rozmyślał co robić, patrząc na drzwi lepianki, gdy koza, na konia schylającego łeb ku niej, rzuciła się łbem i odpędziła go od wnijścia. Czerniak omało nie spadłszy, większym jeszcze zapalił się gniewem.
Trzech ludzi za nim stało na koniach; skinąwszy na jednego z nich, skoczył na ziemię i, oszczep trzymając w ręku, postąpił ku drzwiom. W chwili, gdy koza na niego rzucić się miała, ugodził ją oszczepem i zabił.
Znosek zerwał się dopiero z pniaka i podnosząc, ręce, kląć począł, aż Czerniak sam nakrótko się uląkł i zdawał opamiętywać w gniewie. Wprędce jednak jeszcze go większy gniew ogarnął; kozę, leżącą u drzwi lepianki, za rogi porwał i silną ręką precz odrzucił, Znoska popchnął, a sam z całą mocą o kruchą zaporę, z desek zbitą, uderzył.
Zatrzeszczały drzwi, ale nie rozpadły się, i Czerniak drugi raz je podważył ramieniem: dopiero roztrzaskane się rozleciały. Napastnik wpadł do izdebki, spodziewając się w niej znaleźć Lublanę, lecz oprócz garnków i odzieży na ścianie, a lichego posłania, nie było tu nic.
Znosek tymczasem nad kozą swą klęczał, jakby ją do życia chciał przywrócić: nadaremnie. Ugodzona oszczepem w samo serce, zbroczona krwią,