Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ci było na rodzonego brata czyhać całe życie chcesz jeszcze córkę jego zgładzić!
— Niechaj upiorem nie chodzi po świecie! — krzyknął Czerniak.
— Żeby ona upiorem była — zawołała Rusa, podnosząc głowę śmiało, dawno-by twoją pierwszą krew wypiła.
Rozśmiała się, Czerniak z gniewu kipiał.
— Gdzie ona jest? gdzie? — zawołał — rzucając się na koniu.
Znosek śmiejąc się, spojrzał ku wyjściu z wąwozu, ale wejrzeniem tem nie obałamucił Czerniaka który się z miejsca nie ruszył.
Ludzie jego otaczali wąwóz i oba wyjścia, wiedział więc, że się tamtędy wymknąć nie mogła.
Rusa, nieuląkłszy się bynajmniej pogróżek, nie próbowała nawet uchodzić, ni się uchylić od nacierającego na nią Czerniaka, a koń jego, ile razy go pan chciał bliżej napędzić, chrapał, cofał się i na tylnych nogach dęba stawał.
Wciąż oczami biegając po wąwozie, Czerniak zwrócił się do Znoska.
— Gdzie ona jest? — zakrzyknął groźno.
— A cóż? Upiorzyca! — zaśmiał się stary. — Latawica! w powietrze furknęła.
I podniósł głowę do góry. Czerniak szyderstwo w tem poznał.