Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zawrócił go więc i słychać było jak leciał, okrążając, aby coprędzej schwycić swą ofiarę.
Rusa z załamanemi rękami rzuciła się błagać Znoska, a Lublana noża dobywała z zapasa, gdy stary, niedając im mówić nawet, pchnął gwałtownie Lublanę wewnątrz swej lepianki, Rusej nie dał do niej wnijść, a sam na pniu siadł spokojnie.
W tem czwałem pędzący Czerniak na spienionym ukazał się koniu, szukając oczyma Lublany. Nie pytał o nią, ale pewien, że się gdzieś w wąwozie przed nim schronić musiała, biegać zaczął do koła, podglądając pod zarośla. Dyszał i sapał: źrenice mu się paliły. Znosek siedział na pniaku, ręce pochowawszy pod brodę; Rusa ustąpiła nieco w bok. Czerniak, nieznalazłszy tego upiora za którym gnał, napadł z koniem wprost na starą.
— Wiedźmo ty, co z Didkiem i z duchami trzymasz, stara! gdzieś podziała upiorzycę! w coś ją zaklęła! gdzieś ją schowała! Ja ją muszę mieć, aby ludzi od niej uwolnić, a jak mi jej nie oddasz, powieszę cię!
Wąwóz otoczony, wymknąć się nie mogła, mów, a nie — śmierć!
I podniósł oszczep nad jej głową, ale Rusa ani drgnęła.
— Patrzaj-no sam, żebyś gardła nie dał — odparła — nim drugim grozić się ważysz! Nie dosyć