Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

podśpiewując, chodził po podcieniu, palce kręcił i śpiewał półgłosem: — prawa! lewa! lewa! prawa!
Nadzieja otrzymania starego lasu i młodej żony, tak go upoiła, iż gdy do snu się miał kłaść, zapomniał na śmierć, którą stronę wolną miał dla knezia zostawić.
Na ostatniej naradzie w gródku Mirek już nie był; słuchał w początku różnych głosów i, splunąwszy, na koń siadł, do domu wrócił, bo mu się zdało, iż bałamuctw tych dłużej nie warto było i słuchać.
Nie wiedział więc co uradzono, a wszystko mu też jedno było, kto miał panować!
Daleko w lesie napędził go, powoli się wlokącego, Czapla i bąknął nań:
— Mirku, hej! — zawołał — coś to się pośpieszył z gródka, niedobywszy do końca? Nie wiesz nawet, jak Zarwaniec zażartował z ludzi i najgłupszą radą najrozumniejszych spętał.
Mirek odwrócił się.
— Kogóż wybrali? — spytał.
— Nikogo — zaśmiał się Czapla. Stanęło na tem, że na pełni miesiąca kto żyw, a chce mu się czapki, biegać będzie do celu, i kto wyścignie innych, kneziem będzie!
— A no! odparł Mirek, aby dobry koń, choć zły człowiek, i po wszystkiem!