Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Berzda milcząco potakiwać począł mocno, bo go to niewiele kosztowało, bo przy starym swym panu całe życie to czynił.
Leszek mu się pochylił do ucha:
— Drogę potrzeba jak kazano wyorać pięknie, szeroko i zabronować, ale na tem nie koniec. Nocą musisz na niej doły pokopać, lekko je chrustem przytrzasnąć i piaskiem pokryć tak ślicznie, aby ich dostrzedz nie było można.
Berzda głową kiwał.
— Tylko z prawej strony zostawisz drogę równą — dodał Leszek, a tę ja wybiorę. Innym się konie potykać i przewracać będą, zostaną w tyle rozumiesz.
Uśmiechnął się stary i ręką podniesioną zapewnił, że doskonale wie co ma robić.
— Musisz to jednak wykonać sam — -szepnął Leszek, aby nikt o tem nie wiedział i zdrada się nie wydała.
W dodatku — rzekł kneź cicho znowu — do ziemi, lasu, barci, młyna, dam ci jeszcze młodą żonę jak malinę i uczynię cię wojewodą.
Berzda do stóp mu się pochylił; uderzył się w piersi i zebrał nawet na słowo, że spełni wiernie przykazanie.
Wymknął się Leszek, raz jeszcze powtórzywszy, że prawa strona nietkniętą zostać była powinna. Po odejściu jego, uradowany niezmiernie Berzda,