Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tu posłowi głosu zabrakło, rękę do piersi przyłożył i począł prawić dalej, oczy w knezia wlepiwszy.
— Ot, co ludzie rozpowiadają: — Wasza miłość chciałeś wziąć od Ryżca Lublanę; dziewka miała pono zrękowanego, poszła i z rozpaczy utopiła się. Duch jakiś ciało jej wziął. Upiorem wstała i ona ziemian na was zburzyła; nie kto, tylko ona.
Mówił to z dobrą wiarą człeczek, a kneź słuchał z półuśmiechem, którym trochę trwogi pokrywał. W sprawach duchów, czarów, upiorów, Leszek był dosyć biegły, bo się ich obawiał.
Lublany upiór w biały dzień latający po siołach, nie zdał mu się niczem, ino bałamutną baśnią.
— A widział-żeś ty, bydlę jakieś — rzekł łagodnie — we dnie upiora i przy słońcu ducha? Nie wiesz-że ty, iż się one tylko w nocy pokazują, bo im, gdy kury zapieją, chodzić nie wolno! Jakże-by Lublana, gdyby żywą nie była, mogła jeździć i chodzić dniami!
Poseł głowę skłonił do samej ziemi z poszanowaniem, podniósł ją, włosy z czoła zgarnął i jęknął.
— Miłościwy panie — a gdyby to Lublana żywa była i prosta dziewka jak drugie, a nie upiorzyca, czyżby ona na wiece zwoływała! czyby jej kto posłuchał! Ludzie-by się z niej śmieli! Gdzie kto