Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Hę! na łowach, a no zda mi się, polowaliście na starą babę — odezwał się Mirek.
Zaczerwienił się Dryja.
— Ani stare ni młode mi nie w głowie — rzekł powoli. Mówiłem wam na noclegu, gdyśmy się zeszli, żem od Leszka zbiegł, potem bodaj plotło się co innego, a tylko to prawda, że póki Leszka stało, my wszyscy spokoju nie będziemy mieć.
Czapla zawołał: — Oho?
— Z tem jeździcie? — zapytał Mirek — nie do wiary!
— Nie ja już jeden się z tem noszę — począł Dryja — posłyszycie drugich. Za trzy dni i was wiciami zawezwą na Czemielowe Horodyszcze.
— Kto? — spytał Czapla.
— Starsi — dodał Dryja.
Miłkowi oczy się zaśmiały.
— Mnie w kościach łamie, ja na Czemielowe Horodyszcze nie pójdę — rzekł gospodarz powoli. — Niech starszyzna radzi, a co uradzi, będzie dla wszystkich dobrze. Ja do rady-m się nie zdał.
Mirek się uśmiechał, ale Czapla począł poważnie:
— My wszycy, ilu nas jest, do rady już nie zdatni — mówił. — Wieców za naszego życia bodaj nie bywało; kneź sobie radził sam, a z nas każdy, jak chciał: Zejdzie się gromada: człowiek będzie