Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zaducha w izbie — odezwał się Czapla — pójdziemy pod lipy.
Wyszli za chatę do gaju, gdzie Czapla na ziemi się położył.
Przed nimi zagrodę całą widać było, i drożynę leśną, co do niej wiodła. Nie szła im rozmowa. W tem Mirek się ku drodze wpatrywać począł.
Jechał nią na dropiatym koniu człek, którego, zdało mu się, że poznał, ale szyję miał białą chustką związaną.
— A tego-by psa pochwycić warto! — zawołał — bo to tensam, co go bodaj Leszek posłał tropić Rusę i Lublanę.
— Głodnemu chleb na myśli! — rozśmiał się Czapla. Pochwycić go nie będzie trudno, bo oto sam u wrót stoi i bodaj gościny prosi.
Mirek wstał.
— W ręce mi wpadł! — mruknął — Straciłem, zanim goniąc, kilka dni czasu, i głodem przymarłem.
Gdy tak mówili, parobek gościa przyprowadził.
Dryja, gdyż on to był, ale blady i zbiedzony, począł bełkotać, prosząc się na spoczynek. Mówiąc, zobaczył Mirka, poznał go, i mowę mu ucięło.
Mirek postąpił ku niemu.
— Coś wam droga nie musiała dobrze się wieśdź — odezwał się — bo i na licu widać licho i szyja obwiązana.
— Na łowach mnie zwierz pokąsał — rzekł Dryja.