Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ły nań trwożnie, jako na zbrojnego, ale nie odpowiedziały słowa. Jedna tylko, która po namiotce na głowie poznał, że zamężną być musiała, hoża baba z zakasanemi po ramiona rękami silnemi, wziąwszy się w boki, śmielej mu się przyglądała. Dryja stanął.
— Czy nie topielicy waszej Lublany szukacie? — zapytał.
Hoża baba z uśmiechem głowa potrząsła.
— Albo-to nie wiecie, że ją Wodnice do siebie wzięły! — odparła.
— A u nas tam dalej — począł Dryja — mówią inaczej, ze knezia okłamano, i Lublana schowana — schowana i żywa.
Baby po sobie spojrzały.
— Albo-to ze śmiercią i topielą żarty stroić można? — zawołała pierwsza z nich — albo-to się od takiego knezia wykłamie kto i schowa! I zpod ziemi on dobędzie co chce!
— U nas prawią — mówił Dryja — że tamtego wieczora, gdy się to stało, Rusa była, a gdzie ona jest, — ho! ho! — tam siła się stać może.
Znowu baby po sobie spojrzały i, jakby im tej rozmowy dosyć już było, do wyciągania płótna z wody się zabrały. Ciemno też już się zrobiło, i łuna tylko zachodnia, po wiosennemu, przesuwająca się ku wschodowi, trochę jeszcze przyświecała.