Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Znosek brodę swą ogromną począł palcami długiemi czesać i zęby białe zpod warg mu się śmiały.
— A jak z gruszką i z guzem? — spytał — to co?
Dryja się zaczynał niecierpliwić, że go tak droczył wróżbit.
— No, to powiedzcie przynajmniej — zawołał — większy ma być guz czy gruszka?
Znosek odwrócił się od niego do kozy, która mu łeb nastawiła, a ten ją poczesał między rogami.
Uzuchwalona widać tą pieszczotą, koza, widząc zanadto blizko stojącego obcego człeka, zamierzyła się rogami w niego uderzyć, ale Dryja wczas uskoczył, a nim czarna drugi raz powtórzyła napaść, Znosek na nią krzyknął — i poszła na stronę. Zwrócił się potem do Dryi.
— No, ruszaj w swoją drogę — rzekł — koza ci powiedziała, żeś za swego kołacza miał dosyć!
— Nie powiecie mi więcej?
— Tyle tylko, byś karku pilnował, abyś go nie skręcił.
Z tą przepowiednią niezrozumiałą, a niebardzo pomyślną, Dryja na dropiatego siadł i, rachując czy kołacza darmo nie stracił, pociągnął ku Ryżcowej zagrodzie.
Pokazało się stawisko naprzód, a że wieczór był nad brzegami, ludzie się gdzieniegdzie przesuwali. Na haci baby płótno moczyły; było ich kilka.
Stanął, wesoło je pozdrawiając, Dryja: popatrza-