Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

P. Michalina musiała się domyślać znaczenia tych wyrazów i urwała rozmowę.
— Zrobiłbyś pan mamie i mnie wielką przyjemność — rzekła po przestanku — gdybyś przyjął zaproszenie moje.
Jest w niem wiele egoizmu — miałabym kogoś, coby mój koloryt nieszczęśliwy osądził bezstronnie — miłą wieczorem rozmowę i dla kochanej mamy, która się często ze mną nudzi, najmilszego z gości.
— Co się tycze kolorytu — umyślnie skręcając na to rozmowę — rzekł Horpiński — zdaje mi się, że pamięć na jedno prawidło wszystkie rady i spostrzeżenia zastąpi. Mówiliśmy o tem nieraz; koloryt jest zawsze stosunkiem, nie ma w nim nic absolutnego — barwy stają się jaskrawemi przez sąsiedztwo, które je podnosi, lub tłumione, gdy się przy nich położy inne.
— A! zieloność i lazury... pomimo znajomości prawideł tak są do ożenienia trudne — wesoło podchwyciła Misia.
Śmiał się Horpiński.
— Ja mam w tem mniej jeszcze wprawy i doświadczenia, niż pani — zakończył.
— Polowanie u nas — pośpieszyła dołożyć panna — ma być nadzwyczaj dla myśliwych ponętne. Pruszczyc ochrania źwierzynę, jest jej moc wielka... Mamy psy... strzelców, — wszystko.