Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miał jaknajstaranniej czuwać nad niem aż do lat dojrzałych.
Wszelkie podobieństwo mówiło za tem, że znikłe kapitały ojca, który nigdy utracyuszem nie był — musiały przejść na tego... nieznanego nam... syna chłopki.
Ale w papierach — została tylko próżnia. Zniszczono jaknastaranniej wszelkie dowody, mogące na jakieś domysły naprowadzać.
Jednakże, kochany hrabio — wy to wiecie, że najtroskliwsze zacieranie nieprzyjemnych wspomnień — zawsze się okazuje próżnem. Wszystko wychodzi w końcu na wierzch.
Hrabia potakująco głową poruszył.
— Nie mieliśmy wcale ani ja ani brat pretensyi do ojca — ciągnął dalej Wacław — za rozporządzenie tym półmilionem złotych, gdyż summa dochodziła tej wysokości, a mogła ją nawet przewyższać.
W rachunkach za życia ojca stało oprócz tego regularnie po kilka tysięcy rubli rocznie — zawsze w jednej porze, na niewiadomy obracanych użytek...
Mnie i brata więcej daleko niepokoiło to, żeśmy gdzieś na świecie mogli mieć kogoś, tak blizko z nami połączonego, do którego się ani można było przyznać — ani wiedzieć, jaki go los czekał.
Wystaw-że sobie wrażenie, jakie na mnie uczy-