Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

osłupiałe wlepił w Wierzbiętę i krzyknął rozpaczliwym głosem:
— Człowiecze! ja nie wiem o niczem, ja nie wiedziałem o tem!
Wierzbięta załamał ręce.
— Doszła mnie wiadomość o wyjściu za maż Michaliny — mówił dalej Sylwan — zerwałem natychmiast wszystkie stosunki. Listy wrzucałem w ogień. Sprzedałem Rusinowy Dwór, wyniosłem się tutaj! Więc Nitosławscy!... ale to być nie może!
— Znaleźli się jaknajszlachetniej — dodał Wojtek. — Sam o tem mówiłem z nimi. Metryka ślubu i metryka urodzenia twego zostały wydobyte i przyznane.
Sylwan drżał, słuchając, jakgdyby nagle strach go objął.
Milczeli obaj. Co się w duszy biednego męczennika działo — odgadnąć było trudno; rozburzony był przez chwilę, i jakby niedowierzający, potem ostygł i oprzytomniał. Zadumał się. Uspokojony zwolna, pochylił się na łoże i zapragnął spocząć trochę. Wojtek podszedł, aby mu pomódz; przyniósł wody. Stara Tatiana pokazała się we drzwiach; spojrzała na Sylwana, głową potrząsając, i zbliżywszy się do gościa spytała go: czyby się czem posilić nie chciał?