Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

da pani długo mu ani słowa odpowiedzieć nie mogła. Wyciągnęła tylko rączkę i cichym uściskiem podziękowała.
— Jak pan sądzisz? co on teraz pocznie? — zapytała. — Gdzie zamieszka?
— Nie wiem nic — rzekł Wojtek — czekam na niego. Listy z Włoch były bardzo goryczą przepełnione, lecz spodziewam się, że to przejdzie.
Michalina bystro spojrzała mu w oczy.
— Sądzisz pan, że to przechodzi? — zapytała.
Zaproszony na obiad Wierzbięta — pozostał. Gospodyni domu zwolna się ożywiła nieco, pan baron także, zobaczywszy promyczek jaśniejszy na jej twarzy — stał się rozmowniejszym i śmielszym. Pomimo to w domu panował jakiś chłód, pewna niesforność, wahanie się, nieobycie z życiem wspólnem małżonków, dające się czuć we wszystkiemu. Pani odwoływała się do męża; ten nie wiedział i nie chciał sobie radzić, tłómacząc się tem, że do życia wiejskiego był nienawykły.
Z obiadem musiano trochę czekać, na jeszcze jednego zaproszonego z sąsiedztwa, przebywającego w okolicy Warszawiaka, który w krótkim czasie potrafił sobie zdobyć wielką przyjaźń barona. Był nim — pan Emil Paczuski, równie zadowolony z barona Alfreda, jak on z niego. Michalina zdawała się też rada, że męża jej zabawiał i przywoził z sobą trochę życia. Nadjechał